TAK BĘDZIE BEZPIECZNIEJ - wspomnienia cz. II


"Razem ze śmiercią kogoś, kogo kocham...
  umiera cząstka mnie samej...
  Lecz wpływ takich ludzi na moje szczęście,
  siły i rozumienie daje mi nowe bodźce
  do życia na tym świecie".
                                                                     


      
ZDJĘCIE Z RODZICAM ZROBIONE W IRAKU DNA 01, 08, 1989Rr.
                                               Hellen Keller                                                        

                     
 










   Nadeszły wakacje i czas wyjazdu do Iraku.  Dzień, w którym pojechałam tam z Mamą,  pamiętam bardzo dobrze:
     Był to poniedziałek 26-ty czerwca 1989r.  Wszystko spakowane do podróży. Wyruszamy
z domu na lotnisko. Po dotarciu na miejsce przeszłyśmy odprawę celną. Kiedy się skończyła, udałyśmy się z Mamą do poczekalni.
   Do odlotu było jeszcze trochę czasu, więc poszłyśmy razem (ja szłam sama) do sklepu. Kupiłam dla Taty (samodzielnie) papierosy. Był to sukces, ponieważ wtedy nie robiłam zakupów sama.
   Wróciłyśmy do poczekalni. Nagle przez megafon powiedziano nam, że wylecimy z kilku dziesięciominutowym opóźnieniem (nie pamiętam, czym było ono spowodowane).
Nie mówiłam nic Mamie, ale odebrałam to  jako znak od Boga, jako ostrzeżenie. Później,
gdy jechałyśmy już autobusem do samolotu, przypomniałam sobie, że jak Mama załatwiała przedłużenie naszych paszportów, mój dostała od razu, na swój musiała czekać miesiąc (były jakieś komplikacje).Przypomniałam sobie również, jak bardzo płakałam trzy dni temu.
Mówiłam wtedy przez łzy: „Nie chcę jechać do Iraku”. Powtarzałam to kilka razy. Strasznie 
się bałam, lecz nie wiedziałam, czego. Kiedy się uspokoiłam, było mi trochę lżej.
   Teraz lęk znów powrócił. "Chcę wrócić do domu" - pomyślałam. Za późno. Autobus właśnie dojechał  na miejsce i po chwili byłyśmy już w samolocie.
   Lot trwał około pięciu godzin. Po wylądowaniu przeszłyśmy z Mamą długim tunelem, 
tak zwanym "rękawem", do sali przylotów. Tam, po dość śliskiej posadce szłam sama.
Mama, idąc z boku, wiozła na wózku bagażowym nasze bagaże podręczne.
   Za ogromną szybą zobaczyłam Tatę, który stał wśród innych bliskich czekających
 na przyjazd swoich bliskich. Tuż obok Niego dostrzegłam Panią Basię
i  Pana Andrzeja -  Przyjaciół Taty. Czekali Oni na swoją córkę - panią Jolę, która przyleciała
z nami.
   Po chwili Tata przyszedł do nas. Rzuciłam Mu się na szyję. Przez rok Jego nieobecności
w domu bardzo się za Nim stęskniłam. Miałam również niespodziankę dla Taty, ponieważ
na kilka dni przed wyjazdem do Irakuzaczęłam chodzić sama (bez laski). Mama nie pisała
Mu o tym. Było to dla Taty wielką radością.
   Odebraliśmy bagaże i poszliśmy do wyjścia. Stanęłam na irackiej ziemi. Była noc.
Czułam się bezpiecznie - z Rodzicami byłam szczęśliwa. Zapomniałam o swoim lęku.
Nie wiedziałam, że był on ostrzeżeniem przed tragedią, która na zawsze odmieniła moje
 życie.

                                        
                  
  
   Minęła połowa wakacji.  Pewnego dnia Tata przyszedł z pracy i powiedział,  że jedzie 
w delegację do Kuwejtu i że jest możliwość, abyśmy pojechały  z Nim i zwiedziły
ten kraj z bajki. Ucieszyłyśmy się bardzo. Zaraz zaczęły się przygotowania do wyjazdu. Mieliśmy spędzić tam tydzień.
   W piątek 18-go sierpnia wczesnym rankiem wyruszyliśmy w daleką podróż. Przed nami
było ponad 1000 km. Ponieważ mam chorobę lokomocyjną, zawsze siadam w samochodzie na przednim siedzeniu. Jednak tego dnia mój Ukochany Tata, w trosce o mnie, powiedział: „Puniu,  jedziemy  daleko, bierzesz awiomarin, usiądź z tyłu, bo tak będzie bezpieczniej”.
Są to ostatnie słowa Taty, które pamiętam – słowa, które na zawsze pozostaną głęboko
w moim sercu. Tak się też stało: ja z Mamą usiadłam z tyłu (Mama za kierowcą),
Tata zaś –  na moim miejscu.
   Pierwsze promienie wschodzącego słońca rozjaśniały nam drogę. Chyba zasnęłam, 
bo nie potrafię powiedzieć, o czym rozmawialiśmy podczas jazdy.

                                                                     ************

   Budzę się. Powoli otwieram oczy. Gdzie jestem? Co się stało? Słyszę jakieś głosy 
w obcym języku. Leżę w łóżku. Nie mogę się poruszyć, bo straszny ból przeszywa mi nogę. Uświadomiłam sobie, że jestem w arabskim szpitalu. Jak się tutaj znalazłam? Po chwili zaczęłam kojarzyć fakty. Wszystko było jak we mgle: niewyraźne i odległe. „Jechaliśmy samochodem i nagle ja leżę w szpitalu. Mieliśmy wypadek” – pomyślałam. Odwróciłam 
głowę. Na sąsiednim łóżku leżał pan Michał (kierowca Taty).  Moich Rodziców nigdzie
nie widziałam. Nie umiałam pozbierać myśli, a w duchu zastanawiałam się: „Dlaczego pan Michał leży ze mną w jednej sali, a Rodziców nie ma? Może są bardziej poszkodowani 
i leżą w izolatce? Może cierpią bardziej niż ja?”. Teraz czułam ból fizyczny i psychiczny! 
Nikt nie chciał powiedzieć mi, gdzie są moi Rodzice.
   Znowu zasnęłam. Wydawało mi się, że spałam tylko chwilę, lecz kiedy się obudziłam, 
była już sobota. Zrozumiałam, że w poniedziałek mam lecieć do Polski. Ponieważ miałam złamaną prawą nogę, lekarze arabscy musieli założyć mi prowizoryczny gips. To był
koszmar! Pamiętam tylko, że bardzo krzyczałam, bo lekarze nie przejmując się niczym, manewrowali moją nogą na wszystkie możliwe strony: zginali ją i prostowali, ruszali na boki. Czułam straszny ból.
   Kiedy się to wreszcie skończyło, przewieziono mnie na nasz polski kamp (miejsce, gdzie
 mój Tata mieszkał i pracował) do Przyjaciół Taty - Pani Basi i Pana Anrzeja. Poznałam Ich, kiedy byłam pierwszy raz u Taty (rok wcześniej). Przeleżałam u Nich dwa dni. Ludzie ci otoczyli mnie troskliwą opieką. Pani Basia cały czas siedziała przy łóżku, na którym leżałam, karmiła, poiła (bardzo dużo piłam) i rozmawiała ze mną. Nic z tego nie pamiętam, ale jak się później dowiedziałam, opowiadałam Jej wiele o Babci i o pani Doktór Należyty, tej, która leczy mnie
od siódmego roku życia.
   Pamiętam, że ciągle pytałam Panią Basię o Rodziców, ale Ona wciąż mówiła, że Mama
 ma złamaną nogę, a o Tacie nic nie wiadomo. Pani Basia musiała tak mówić, chociaż bardzo chciała  powiedzieć mi od razu, co stało się z moimi Rodzicami.  Jednak polski lekarz, który opiekował się mną do wyjazdu do Polski, zabronił Jej i komukolwiek mówić mi prawdy. Stwierdził, że tak będzie lepiej. Jak się później dowiedziałam, mój Tata zginął na miejscu, 
a Mamę odwieziono wraz ze mną do szpitala. Leżała tuż obok mnie. Byłam w tak ogromnym szoku, że nie widziałam Mamy. Mama była tak blisko, jakby swoją obecnością czuwała
nad wszystkimi zabiegami, które robiono mi w irackim szpitalu. Dopiero, gdy byłam 
już bezpieczna u Przyjaciół mojego  Taty,  zmarła.
   Choć do mojej świadomości niewiele wtedy docierało, to bardzo martwiłam się o Rodziców.
Myślałam, że cierpią bardziej niż ja.  Nikt nie chciał powiedzieć mi, co się z Nimi dzieje.
 Zadawałam to pytanie każdemu, kto do mnie przyszedł, lecz wszyscy rzekomo nic nie wiedzieli.
 Mimo to nie dopuszczałam nawet tej najgorszej myśli. Nie traciłam nadziei, że już wkrótce zobaczę się z Rodzicami.
   Aby nie było problemów w czasie podróży do Polski, lekarze arabscy cewnikowali mnie. 
Pani Basia co pewien czas opróżniała zawartość plastykowego woreczka. Nagle zauważyła,
że w moim moczu pojawiła się krew. Przestraszyła się, bo wiedziała, że może to oznaczać
obrażenia wewnętrzne.
   Nie poczułam najmniejszego bólu, kiedy Pan Anrdzej wyjmował mi z palca jednej ręki
pierścionek, który pękł podczas wypadku i wbił się głęboko w skórę.
    Środki, przeciwbólowe, które podawał mi polski lekarz, zmniejszały moje cierpienie.
   Pragnę bardzo gorąco podziękować Pani Basi i Panu Andrzejowi za wszystko, co dla mnie zrobili.Otoczyli mnie troskliwą opieką i dali tak wiele ciepła i miłości, której wtedy bardzo
potrzebowałam, a która stanowiła najcudowniejszy lek… Znalazłam się sama na obczyźnie,
 byłam w ogromnym  szoku i nie wiedziałam, co mnie czeka. Przyjaciele mojego Taty pomogli
 mi przetrwać te najtrudniejsze chwile.

                                                                     *************

  W poniedziałkowy wieczór musiałam pożegnać się z Panią Basią i Panem Andrzejem. Wyruszałam bowiem w daleką podróż do Polski.
    Na lotnisko odwieziono mnie karetką. Gdy czekałam na samolot, myślałam o Rodzicach.  Wciąż nie wiedziałam, co się z Nimi dzieje. W mojej świadomości ciągle majaczyło, że kiedy odzyskałam przytomność w szpitalu po wypadku, Rodziców koło mnie nie było. Wierzyłam jednak, że zobaczę się z Nimi w samolocie.
   Wkrótce jacyś ludzie wymontowali trzy siedzenia z samolotu, aby wstawić nosze, na których
leżałam. Później stwierdzono, że lepiej będzie położyć mnie na trzech siedzeniach. Zamontowano je z powrotem i ułożono mnie wygodnie. W samolocie zobaczyłam tylko kierowcę Taty, natomiast Najbliższych nie było. „Dlaczego pan Michał leci ze mną do Kraju,
a Rodzice nie?” - zastanawiałam się. Po chwili ujrzałam lekarza, który opiekował się mną 
i panem Michałem na kampie. Leciał z nami do Polski, aby w razie potrzeby służyć pomocą lekarską. Dał mi zastrzyk z awiomariny i zaraz zasnęłam. Obudziłam się w czasie międzylądowania w Burgas. Lekarz dał mi trochę wody.Kiedy dowiedziałam się, że to jeszcze nie Polska, zasnęłam.
   Gdy otworzyłam oczy, w samolocie panował półmrok i cisza. Wszyscy pasażerowie już wyszli.
Pierwszą Osobą, którą zobaczyłam na polskiej ziemi, była Pani Doktór Należyty. Stała tuż przy mnie. Nigdy nie zapomnę uczucia, jakiego wtedy doświadczyłam… Trudno to opisać… 
Pani Doktór jest mi bardzo bliska… Tak wiele znaczyło dla mnie, że to właśnie Ona jest tutaj, aby pomóc mi w najtrudniejszych chwilach… W duchu dziwiłam się, że tak szybko dowiedziała się o naszym wypadku.
 Pani Doktór przytuliła mnie bardzo mocno do siebie. Pierwszy raz od wypadku poczułam
się bezpieczna… W Jej uścisku było tyle ciepła… Objęłam Ja za szyję… Chciałam, aby ta chwila trwała zawsze… Zapytałam, jak czuje się Babcia. Gdy usłyszałam, że jest zdrowa, uspokoiłam się jeszcze bardziej.
   Dokładnie pamiętam, jak była ubrana Pani Doktór. Miała na sobie jasnozieloną garsonkę.
Dla mnie był to kolor nadziei. Wierzyłam, że moi Rodzice musieli zostać w irackim szpitalu
i że jak tylko poczują się lepiej, na pewno wrócą do Polski.
   Położono mnie na nosze i wyniesiono z samolotu do karetki pogotowia, którą pojechałam
do szpitala w Konstancinie. Kochana Pani Doktór nie opuszczała mnie nawet na moment.
W karetce cały czas trzymała mocno moją rękę. Rozmawiałyśmy, lecz nie pamiętam o czym.
Wiem tylko, że Jej obecność przynosiła mi ulgę w cierpieniu.

                                                                    ***********

   Wkrótce dotarliśmy do szpitala. Pani Doktór poszła załatwić formalności związane
z moim przyjęciem i niedługo po tym znalazłam się w małej sali na oddziale
 VII i VIII w „Stocerze”.
    Pani Doktór przyjeżdżała do mnie codziennie. Miała utrudnione zadanie, ponieważ
Jej mąż poważnie chorował. Był w stanie przedzawałowym. Mimo to Pani Należyty wyjechała
po mnie na lotnisko o piątej rano, załatwiła mi miejsce w „Stocerze” i każdego dnia mnie
odwiedzała. Zawsze uśmiechnięta wchodziła na salę, wnosząc spokój do mej duszy.
Bardzo na Nią czekałam. Przynosiła mi w darze miłość i ciepło… Podczas tych wizyt
nie czułam bólu i choć na chwilę zapominałam o ciągłym niepokoju.
   W pierwszych godzinach pobytu w szpitalu byłam wyczerpana i mało przytomna. Dlatego różne obrazy z tego okresu zacierają się. Jednak w mojej pamięci zachowałam pewną rozmowę z Panią Doktór Należyty, a raczej słowa, które wtedy powiedziała. Nie wiem tylko,
czy było to pierwszego czy drugiego dnia pobytu w „Stocerze”. Pani Doktór, siedząc przy moim łóżku, rzekła: „Pamiętaj, Puniu, że gdyby coś się stało, ja i mój mąż jesteśmy twoimi drugimi rodzicami”. Mimo mojego stanu zaczęłam trochę kojarzyć: szczególnie zastanowiły mnie
słowa: „drugimi rodzicami”. „Dlaczego” – pomyślałam – „przecież Oni żyją! Oni muszą żyć!”
Jednocześnie przypomniałam sobie, że nie zobaczyłam moich Rodziców ani w irackim szpitalu, ani w samolocie. Nadal nikt nie chciał powiedzieć mi, gdzie Oni są. Po słowach 
Pani Doktór przyszło mi do głowy, że moi Najbliżsi są w krytycznym stanie. „Może umierają? Nie!!! Szybko odrzuciłam od siebie tę straszną myśl. Nie chciałam w ogóle brać tego pod uwagę. „Gdzie Jesteście?” – pytałam w duchu.

                                                              ***********

   W dniu, w którym przywieziono mnie na oddział, miałam zdjęty ów prowizoryczny gips.
Ponieważ moja noga była złamana z przemieszczeniem, lekarze zaordynowali mi „wyciąg”.
Nie wiedziałam, co to jest. Nauczona doświadczeniem z Iraku, potwornie bałam się bólu.
Tutaj jednak odbyło się to zupełnie inaczej. Najpierw przyszła pielęgniarka i dała mi coś
do wypicia. Gdy połknęłam ten specyfik, ból nogi natychmiast ustąpił. Zabrano mnie
z łóżkiem do sali zabiegowej, gdzie czekał lekarz.  „Nie bój się  - powiedział łagodnie –
nic nie będzie bolało”. Widziałam, jak wstrzyknął mi w prawe kolano żółty płyn (chyba
znieczulanie), bo poczułam tylko lekkie ukłucie. Później wziął wysterylizowany „drut”
i przekłuł moje kolano. Rzeczywiście nic nie bolało. Do tego „drutu” został przymocowany
pięciokilogramowy ciężar. Ułożono mnie pod niewielkim kątem: głowa była trochę niżej
od reszty ciała. Zostałam „odtransportowana”z powrotem na salę, lecz… nie zmieściłam
się w drzwi! W dole mojego łóżka był zamontowany pręt podtrzymujący „wyciąg”, który
wystawał poza jego brzegi. Musiano przewieźć mnie do innej sali o szerszych drzwiach.
Na „wyciągu” leżałam dwa tygodnie, czekając na bardzo poważną operację.

                                                           ***********

   Drugiego dnia mojego pobytu w szpitalu odwiedziła mnie Babcia. Przywiozła Ją Pani Doktór.
Bardzo się cieszyłam, że Babcia jest zdrowa i że przyjechała. Wizyta ta trwała krótko, ponieważ
byłam jeszcze zbyt słaba, aby długo rozmawiać. Babcia przyjeżdżała do mnie codziennie.
Przywoziła Ją Pani Doktór, czasami znajomi Taty.
   W krótkim czasie, bo jeżeli dobrze pamiętam, trzeciego dnia, przyjechała do mnie razem
z Babcią Ciocia (moja Chrzestna), która mieszka w Gorzowie Wielkopolskim. Bardzo
radośnie powitałam moich gości, ale w duchu znów się dziwiłam, że złe wiadomości tak szybko
się rozchodzą.
   Mijał czas. Coraz mniej spałam w ciągu dnia i mogłam rozmawiać z chorymi w sali. Mogłam
również więcej gawędzić z gośćmi, których witałam każdego dnia. Odwiedzali mnie moi
profesorowie z liceum, znajomi i koleżanki. Dzięki tym wizytom prawie nigdy nie byłam sama.
   Pewnego wieczoru do sali nieoczekiwanie weszła Ciocia. Zawsze przyjeżdżała z Babcią,
lecz wtedy była sama. Ucieszyłam się bardzo, że mnie odwiedziła. Po serdecznym powitaniu
usiadła na łóżku, na którym leżałam i długo rozmawiałyśmy. Mówiłyśmy o wszystkim:
o przyrodzie, poezji, muzyce… Było to cudowne.
   Zapytałam też Ciocię, czy nie wie czegoś o moich Rodzicach, ale Ona odpowiedziała,
że nie ma o Nich żadnej wiadomości. Przytuliła mnie wtedy bardzo mocno do siebie.
Przylgnęłam do Niej  i było mi tak dobrze… Trudno to wyrazić… Wkrótce musiałyśmy się
pożegnać, bo zrobiło się późno, a Ciocia miała jeszcze przed sobą drogę do Warszawy.
Jednak nie mogłyśmy się rozstać.
   Gdy zostałam sama, długo myślałam o Cioci i o tym, ile miłości dała mi tego wieczoru.
W Jej Objęciach czułam się bezpieczna – czułam się tak, jakby przytuliła mnie Mama.
Wówczas nie wiedziałam, że Ciocia mi Ją zastąpi. Moja Matka Chrzestna ma niezwykły
dar: ma bardzo gorące serce. Potrafi dawać i brać miłość – ten najcenniejszy skarb człowieka.
Gdy się z Nią spotykam, czuję, jak Jej Serce płonie.
   Wyobrażałam sobie jeszcze, ile będę miała do opowiadania Rodzicom, jak się z Nimi zobaczę.  

                                                             *************

   Gdy założono mi „wyciąg”, dostawałam środki przeciwbólowe. Na początku dawano
mi pyralgina. Pół godziny po zażyciu tego leku noga przestawała mnie boleć. Pewnego dnia
wieczorem, jak zwykle poprosiłam o tabletkę, aby spokojnie przespać noc. Po 30 minutach,
ból, zamiast ustąpić, nasilał się. Nie spałam. Za parę godzin poprosiłam o drugą tabletkę,
lecz i ona także nie pomogła. Do rana nie zmrużyłam oka.
   W ciągu dnia moje cierpienie zwiększało się. Gdy po popołudniu przyjechała Pani Doktór
Należyty, powiedziałam Jej o tym. Zaraz poprosiła lekarza, aby zaordynował mi silny lek
uśmierzający ból o nazwie „Foltral”. Noga bolała mnie tak mocno, że z trudem rozmawiałam
z Babcią, którą przywiozła Pani Doktór. Byłam bliska płaczu, kiedy pielęgniarka robiła
mi zastrzyk w lewą nogę. Środek ten działał bardzo szybko, bo już po wyjęciu igły poczułam
ulgę. Nareszcie ból ustępował. Po chwili nie czułam już cierpienia, ale strasznie chciało mi
się spać. Zdążyłam jeszcze podziękować Pani Doktór i pożegnać się z Nią i z Babcią, a gdy poszły, zaraz zasnęłam. Po bezsennej nocy spałam twardo parę godzin.
   Od tej pory co jakiś czas dostawałam „Foltral”. Każdy zastrzyk przynosił mi ogromną ulgę.
 Codziennie dawano mi jeszcze wiele innych tabletek, ponieważ analiza moczu wykazała, że mam zakażone drogi moczowe. Wiedziałam, czym to było spowodowane. Higiena w irackim szpitalu praktycznie nie istnieje i na pewno cewnik, który miałam założony, nie był wysterylizowany. Leczenie dróg moczowych opóźniało operację.

                                                        ************

      Dwa razy w tygodniu przychodził do nas ksiądz Jakub.  Był to niezwykły człowiek. Miał duże
 poczucie humoru. Bardzo lubił żartować. Po podchodził do każdej z nasi rozmawiał. Pytał
 o samopoczucie i zawsze opowiadał coś wesołego, dzięki czemu wnosił na salę dobry nastrój.
 W ten sposób ogromnie pomagał nam w cierpieniu.
   Pewnego dnia byłam bardzo przygnębiona. Ksiądz Jakub zauważył to, jak tylko wszedł na salę. Powiedział, że odwiedzi mnie wieczorem. Ucieszyłam się , gdy około godziny 21-ej zobaczyłam go ponownie. Usiadł na moim łóżku i przytulił mnie mocno do siebie. Długo rozmawialiśmy. Opowiadałam księdzu o swoim niepokoju dotyczącym Rodziców, a on dał mi wtedy tyle ciepła…Przy pożegnaniu wręczył mi książkę pt.: „Rozbójnik Boży”. Po wizycie księdza było mi o wiele lżej.
   W drugim tygodniu pobytu w szpitalu przyjechała do mnie Ciocia z Jarkiem (swoim synem).
Mój Brat przywiózł mi małe radio na baterię. Dzięki temu w niedzielę mogłam słuchać Mszy
Świętej. Gdy pierwszy raz rozbrzmiały organy, zrobiło mi się strasznie smutno. Pomyślałam
o Rodzicach. Wyobraziłam sobie, jak bardzo cierpią. Poczułam ogromną tęsknotę za Nimi.
Nie wiem dlaczego, ale właśnie wtedy uświadomiłam sobie, że już nigdy Ich nie zobaczę.
Gorące łzy popłynęły mi po policzkach… Kiedy się trochę uspokoiłam, oczami duszy ujrzałam
Rodziców. Dwie Ukochane Osoby stały przede mną, jak żywe… Jednak były to tylko
moje marzenia…
                                                         
                                                             ************

   Któregoś dnia, gdy odwiedziła mnie Babcia i Ciocia, moja Matka Chrzestna powiedziała,
że nazajutrz musi jechać do domu. Obiecała, że codziennie będzie przysyłać mi jedną widokówkę.
 Przy pożegnaniu szepnęła: „Pamiętaj Bogusiu, że zawsze możesz na mnie liczyć”. Wkrótce
moi goście poszli. Wiedziałam, że teraz zobaczę się z Ciocią dopiero w domu, lecz kiedy
to nastąpi – było zagadką.
   Za trzy, może cztery dni otrzymałam pierwszą widokówkę od Cioci. Pisała w niej m. in:
„Będę wysyłać Ci po jednej pocztówce dziennie – tak długo, jak będziesz w szpitalu. Martwię
się bardzo, czy jeszcze Cię boli i kiedy będziesz miała zabieg. Uśmiechnij się, jutro będzie
lepiej”. Od tej pory codziennie dostawałam jedną, lub jak poczta „szwankowała”, to co drugi
dzień dwie kartki od Cioci. W każdej odnajdywałam odrobinę miłości, której wtedy bardzo
 potrzebowałam. W pocztówkach tych moja Matka Chrzestna podtrzymywała mnie na duchu.
W jednej, którą przysłała mi po operacji, czytałam: „Może w tej chwili, gdy piszę do Ciebie –
masz operację. Całym sercem jestem przy Tobie”.  Dostałam 15 takich widokówek. Wszystkie
mam do dziś i są one dla mnie drogocenną pamiątką.

                                                                *************

   Powoli zbliżał się termin mojej operacji. Dokładnie nie widziałam, kiedy będę ją miała,
bo leczenie moich dróg moczowych przedłużało się.  Noga też nie była jeszcze w pełni
przygotowana do operacji. Lekarze zadecydowali, że do „wyciągu” trzeba dołożyć jeszcze dwa
kilogramy. I tak teraz „ciągnęło” mnie aż siedem kilogramów.  Czekając na operację leżałam
tylko na plecach, bo w innej pozycji było to niemożliwe.
   Nigdy nie zapomnę rozmowy z Panią Doktór Należyty, która miała miejsce dwa dni
 przed operacją.  Wtedy Pani Doktór odwiedziła mnie po południu. Była sama, ponieważ
 Babcia przyjechała nieco później. Cieszyłam się, że mogę porozmawiać z Panią Należyty.
 Powiedziałam Jej, że uważam siebie za całkowicie sprawną i że moim największym
marzeniem jest aby  w przyszłości móc pomagać innym. „Zrobię wszystko,
żeby jak najszybciej  znów zacząć chodzić samodzielnie ” – dodałam. Pani Doktór ucieszyła
się, że tak do tego podchodzę.
   Wreszcie nie wytrzymałam i zapytałam:  „Może Pani wie już o moich Rodzicach? Co się
z Nimi dzieje?”. „Mama ma złamaną nogę, a Tata jest bardzo poturbowany”- szepnęła
drżącym głosem Pani Doktór. W Jej oczach pojawił się lęk, a na policzkach rumieniec
zakłopotania. Zrozumiałam, że coś przede mną ukrywa. Dotąd, gdy pytałam o Najbliższych,
najpierw nikt  nie chciał mi nic powiedzieć, a później mówiono mi, że Mama ma złamaną
nogę, a o Tacie nic nie wiadomo. Pani Doktór udzieliła mi pierwszej informacji o moim Ojcu.
   Wkrótce pożegnałam mojego gościa. Niedługo po tej wizycie przyjechała Babcia. Zaraz
po przywitaniu powiedziałam Jej: „Jak tylko wrócisz do domu, zadzwoń do Pani Doktór
Należyty. Ona na pewno wie coś o Rodzicach”. Babcia obiecała, że tak uczyni.
Nie pamiętam, o czym jeszcze rozmawiałyśmy. Było mi bardzo smutno i ciężko, ale nie chciałam płakać przy Babci, aby Jej nie martwić. Lecz gdy poszła, nie mogłam opanować już wielkiego żalu i rozpłakałam się. Bardzo niepokoiłam się o Rodziców. „Co oznaczał ten lęk w oczach Pani Doktór? – myślałam. Jednak nie wierzyłam, a raczej nie chciałam wierzyć, że możeon oznaczać to najgorsze.
   Do sali wszedł pielęgniarz. Podszedł do mnie i zapytał: „Bogusiu, dlaczego płaczesz?.
„Już nic” – odpowiedziałam i z trudem otarłam łzy.

                                                                       *************

   Nazajutrz miałam bardzo miłą niespodziankę. Po południu odwiedziła mnie Babcia, a z Nią moja sąsiadka z bloku, pani Bożenka. Ucieszyłam się, bo dawno jej nie widziałam. Kilka lat temu wyjechała z razem z mężem do Kanady. Teraz przyjechała na miesiąc do Polski. Po serdecznym przywitaniu, gdy zobaczyła, w jakim jestem stanie, miała łzy w oczach. Chciałam tyle powiedzieć pani Bożence, ale tak się cieszyłam z jej odwiedzin, że brakowało mi słów. Pamiętam tylko jedno swoje zdanie. Brzmiało ono: „Mam dużo zdjęć z Iraku, lecz wszystkie zostały za granicą. Będę mogła pokazać je pani dopiero, jak wrócą Rodzice”. Moja sąsiadka nic na to nie powiedziała.
   Pani Jola (moja rehabilitantka), która tego dnia była kierowcą, przypięła mi do bluzki małego
krasnoludka i poprosiła go, aby wieczorami opowiadał mi bajki.
   Kiedy zostałam sama, długo myślałam o pani Bożence. Spotkanie z nią było dla mnie ogromnym przeżyciem! Darzę wielką sympatią moją sąsiadkę i bardzo się radowałam, że mogłam ją zobaczyć w tych najtrudniejszych chwilach…
   Rozmyślania te przerwała pielęgniarka, która weszła do sali i powiedziała: „Jutro masz operację! Nie jedz już dziś kolacji!”. Przypięła do mojej karty chorobowej tekturkę z czerwonym
napisem: „Na czczo!” i poszła.
   Znowu powrócił strach. W wieku 11 lat miałam już zabieg, więc nie było to dla mnie obce.
Jednak bałam się, ponieważ teraz musiałam poddać się tak poważnej operacji bez uzgodnienia tego z Rodzicami. To Oni zawsze decydowali o wszystkim. Bardzo cierpiałam,
że w takiej chwili nie wiem nawet, gdzie Są
   Pocieszałam się jedynie tym, że jestem w najlepszych rękach. Operował mnie bowiem ten
sam lekarz, co przed laty, Pan doktór Kowalski. Jest to wspaniały człowiek i chirurg. Znał
on dobrze mnie i moich Rodziców. Nie miałam się więc czego bać! Jednak lęk towarzyszył
mi całe południe i wieczór. Chciałam, aby jak najszybciej było po wszystkim.
   Czułabym się o wiele bezpieczniej, gdybym wiedziała, co dzieje się z moimi Rodzicami.
Nawet nie przypuszczałam, że zarówno doktór Kowalski jak i cały personel szpitala zna straszną prawdę. Znała ją również Babcia i moi znajomi. Lecz nikt nie chciał ujawnić mi jej przed operacją, ponieważ każdy bał się, jak na to zareaguję.
   Doskonale to rozumiem i domyślam się, co wszyscy przeżywali, kiedy pytałam o Rodziców.
Ale gdy dziś z perspektywy czasu, patrzę na tę tragedię i wspominam wielki niepokój, który
ciągle mnie dręczył, wiem, że wolałabym od początku wiedzieć, co stało się z moimi
Najbliższymi. Uważam, że w takim przypadku, jak mój, lepsza jest nawet najgorsza prawda
niż niepewność i towarzyszący jej ogromny lęk.
   Z uczuciem tym nie rozstawałam się przez cały czas pobytu w szpitalu, czyli miesiąc.  Bardzo
martwiłam się o Dwie Najdroższe Osoby. Wciąż wyobrażałam sobie, że Ich cierpienie jest
większe niż moje. Było to dla mnie straszniejsze od bólu nogi, który niekiedy czynił noce
 bezsennymi i od wszystkiego innego.
   Może dlatego, że byłam bardzo silnie związana emocjonalnie z Rodzicami, gdzieś w sercu,
w najgłębszym zakamarku duszy czułam, że coś nie jest w porządku. Wiele razy myślałam:
„Przecież Mama i Tata próbowaliby w jakiś sposób skontaktować się ze mną. Nigdy dotąd
nie zostawałam tak długo bez Ich Opieki. Na pewno Są w krytycznym stanie”.
    Rozmyślania o Najbliższych wypełniły mi całe popołudnie i wieczór. Przerwała je dopiero
pielęgniarka. Przyniosła mi tabletkę na sen, abym dobrze wypoczęła przed operacją. Zanim
zasnęłam, gorąco prosiłam Pana Boga, żeby jutro miał mnie w Swojej Opiece.
   Po porannej toalecie czekałam, aż zabiorą mnie na Blok Operacyjny. Słyszałam, że zanim
to nastąpi, muszą zdjąć mi „wyciąg”.  Znów bałam się bólu.  Na szczęście pan doktór Kowalski,
zadecydował, że ze względu na moją dużą spastykę (są to napięcia mięśni) zdejmą mi go dopiero, gdy będę pod narkozą. Uspokoiłam się. Dostałam ostatni zastrzyk z „Foltralu”
i wkrótce pożegnałam salę i oddział VII i VIII. Wiedziałam, że po zabiegu będę leżała na oddziale III – pooperacyjnym.
   Prawie zasypiałam, kiedy pielęgniarki wiozły mnie długim korytarzem, na końcu którego
znajdował się Blok Operacyjny. Ogromne drzwi otworzyły się i wjechałam do środka. Byłam
już pod opieką innych sióstr. Po chwili stał też przy mnie doktór Kowalski. Jego obecność dodawała mi odwagi, bo gdzieś tam w głębi bałam się!
   Jedna z pielęgniarek wbiła mi w lewą rękę igłę i podłączyła kroplówkę. Druga zaś powiedziała: „Nie bój się. Zaraz założę ci maseczkę z narkozą i zaśniesz”. Poczułam ją na twarzy. Oddychałam miarowo, tak jak prosiła mnie siostra. Za moment zapadłam w głęboki sen…
                         
                                                             ************                                      

   „Już po wszystkim” – głos dobiegał jakby z oddali. Przytomność odzyskałam jeszcze
na sali operacyjnej.  Słowa te mówiła pielęgniarka stojąca tuż przy mnie.  Poprawiała
mi właśnie kroplówkę i podłączała nową butlę krwi. Poczułam, że tak jak przed laty
po pierwszej operacji, prawą nogę mam w gipsie. Ponieważ był to gips biodrowy, leżałam
unieruchomiona do pasa (lewa noga pozostawała wolna).
   Kiedy zostałam wywieziona z Bloku Operacyjnego, zobaczyłam, jak przez mgłę Babcię
i Panią Doktór Należyty. Cały czas operacji (około trzech godzin) czekały na jej koniec,
a teraz odprowadzały mnie na oddział.
   Tam stałam się bardziej przytomna. Przez chwilę nie mogłam złapać oddechu. Wkrótce
wszystko było w porządku. Tuż obok siebie ujrzałam pielęgniarkę, która powiedziała:
„Chyba pamiętasz niektórych z nas?”. Istotnie, pamiętałam. Była to siostra Maryla. Znałam
ją z czasów pierwszej operacji. „Pić, pić” – wyszeptałam. Nigdy dotąd nie miałam tak dużego
pragnienia, jak wtedy. Tak bardzo chciało mi się pić, że nie mogłam mówić. Siostra zwilżyła
mi lekko wargi, bo jeszcze nie mogła podać mi żadnych płynów.
   Narkoza przestawała już działać i poczułam przejmujący ból. Poprosiłam o zastrzyk
znieczulający, lecz musiałam czekać na niego blisko dwie godziny, ponieważ zaraz po narkozie
nie można podawać środków przeciwbólowych. Przez cały ten czas była przy mnie Babcia
(Pani Doktór pojechała nieco wcześniej). Bardzo cierpiałam i ciągle chciałam wody,
ale dostawałam jej tylko trochę. Nie zaspokajało to ogromnego pragnienia. Wreszcie
siostra zrobiła mi zastrzyk. Prawie natychmiast ból ustąpił i ogarnęła mnie senność.
Pożegnałam się z Babcią i zaraz zasnęłam.
   Po pewnym czasie znów się obudziłam. Byłam niezbyt przytomna. Nadal chciało mi się pić.
Jedna z pacjentek, mała dziewczynka, która za kilka dni miała być operowana, podała mi łyżeczką trochę wody. Nie pamiętam, co działo się później.
   Wieczorem przyszła do  mnie pani doktór anestezjolog, aby dowiedzieć się o moje samopoczucie. Powiedziałam jej o swoim strasznym pragnieniu i zapytałam czy już mogę pić. Pozwoliła. Obiecała, że wkrótce dostanę rurkę od kroplówki, aby było mi wygodniej pić. Po wyjściu pani anestezjolog otrzymałam rurkę. Teraz nareszcie mogłam zaspokoić pragnienie.
   Tego dnia nic nie jadłam. W nocy co półtorej godziny dostawałam zastrzyk uśmierzający ból.
Cały czas miałam podłączoną kroplówkę i transfuzję krwi.
   Rano przyniesiono śniadanie. Zjadłam niewiele. Byłam bardzo słaba. Często dostawałam zastrzyki.znieczulające i ciągle spałam.
   Na oddziale III odwiedzała mnie tylko Babcia, ponieważ nie ma tam wizyt. Początkowo
Jej wizyty były krótkie. Później, gdy czułam się lepiej, Babcia przyjeżdżała na parę godzin. Zawsze bardzo się cieszyłam, gdy była u mnie. Dużo rozmawiałyśmy. Często mówiłam Jej, 
że chciałabym być już w domu razem z Nią.
    Z każdym dniem odzyskiwałam siły. Po pewnym czasie wyjęto mi z nogi dren i odłączono
kroplówkę. Pierwszy raz po wypadku mogłam położyć się na brzuchu. Ta zmiana pozycji bardzo mnie zmęczyła. Poleżałam tak tylko chwilę, bo zakręciło mi się w głowie. Nic dziwnego: na plecach leżałam przeszło dwa tygodnie! Od tej pory częściej zmieniałam pozycję. Obracałam się z pleców na brzuch i odwrotnie, oczywiście pod czujnym okiem pielęgniarki.
   Z upływem czasu ból coraz mniej mi dokuczał i rzadziej dostawałam zastrzyki znieczulające.
Wiele rozmawiałam z dwiema koleżankami z sali, które czekały na zabieg. Opowiadałyśmy
sobie różne ciekawe historie, albo rozwiązywałyśmy krzyżówki. W ten sposób zapominałyśmy,
że jesteśmy w szpitalu.
   Pewnego dnia, gdy była u mnie Babcia, przyszedł ksiądz Jakub. Porozmawialiśmy chwilę,
a kiedy wychodził, ku mojemu zdumieniu, poprosił Babcię na korytarz. Chciał Ją o coś zapytać.
Nie trwało to długo. Gdy wróciła, próbowałam się dowiedzieć, o co chodziło. W odpowiedzi
usłyszałam, że ksiądz pytał o Rosję (w czasie II wojny światowej Babcia była tam wywieziona).
Trochę mnie to zastanowiło. „Dlaczego ksiądz nie rozmawiał o tym z Babcią w mojej
obecności?” – pomyślałam. Wówczas nie podejrzewałam, że ksiądz wie już, co stało
się z moimi Rodzicami i poprosił Babcię na korytarz, aby zapytać, czy to prawda.
   Muszę powiedzieć, że gdy po operacji odzyskiwałam zdrowie i siły, wierzyłam, że moi
Najbliżsi też się lepiej czują. Żyłam nadzieją zobaczenia się z Nimi po powrocie do domu.
Bardzo tęskniłam za Rodzicami i chciałam, aby jak najszybciej Ich losy przestały być dla mnie
tajemnicą. Nieraz wyobrażałam sobie, że mój wypadek jest tylko złym snem.
Niestety nie mogłam się z niego obudzić.

                                                             *************

   Nadchodził upragniony dzień mojego powrotu do domu. Jednak zanim to nastąpiło, musiano
mi jeszcze zdjąć szwy i zmienić gips, bo ten, który miałam pękł.
   Odbyło się to dwa dni przed wyjazdem do domu. Zostałam przewieziona do „gipsowni”.
Tam rozcięto mi gips i chwilę czekałam na lekarza. Gdy przyszedł, zdjął mi szwy i położono
mnie na specjalnym stole do zakładania gipsu. Wkrótce miałam na sobie zgrabny pancerz,
w którym spędziłam sześć tygodni!
   Kiedy wróciłam do sali, zastałam Babcię, która przyjechała podczas mojej nieobecności. Byłam bardzo szczęśliwa, że Ją widzę. Rozmawiałyśmy o moim powrocie do domu. Bo oto dzieliły mnie niemalże godziny od tego radosnego momentu. Cieszyłam się, że prawie po  trzech miesiącach nareszcie znajdę się w domu. Będę z Babcią i Ciocią, która obiecała przyjechać, jak wrócę ze szpitala. I wreszcie zobaczę się z Rodzicami, albo dostanę
od Nich jakąś wiadomość.Wierzyłam, że rozłąka z Nimi nie potrwa już długo.
   Tak więc bardzo czekałam na dzień, w którym opuszczę bramy szpitala. Wydawało
 mi się, że najgorsze mam już za sobą.

                                                        ***************

   Do domu wróciłam w piątek, 22-go września.  Rano przyjechała Babcia, aby przygotować
mnie do podróży. Cieszyłam się, że dziś nie zostanę sama, tak jak każdego dnia, gdy Babcia
po paru godzinach jechała do domu. Dziś jechałyśmy tam razem!
    Dość długo czekałyśmy na karetkę. Babcia bardzo się denerwowała. Pierwszy raz
od wypadku widziałam Ją w takim stanie. Zawsze, gdy mnie odwiedzała, była spokojna
i pogodna. Dostrzegłam w Jej zachowaniu, że coś nie jest w porządku, lecz nie wiedziałam co.
   W domu zastałam Ciocię. Tak, jak mi obiecała, przyjechała z dalekiego Gorzowa,
 aby być ze mną przez kilka dni.
   Sanitariusze wnieśli mnie do dużego pokoju i położyli na wersalce. Gdy poszli, powiedziałam:
„Jak dobrze znów być w domu!”.
   Spodziewałam się, że zaraz Babcia lub Ciocia powie mi coś o Rodzicach, lecz One milczały.
Martwiłam się tym, a jednocześnie byłam szczęśliwa, że po tylu cierpieniach jestem
w wymarzonym domu.
  Tego dnia wieczorem zadzwonił telefon. Odebrała go Babcia. Dzwonił z Kanady mąż naszej
sąsiadki, (tej, która odwiedziła mnie w szpitalu). Wiedział o wypadku.
   Kiedy Ciocia poszła po panią Bożenkę, Babcia przez chwilę z nim rozmawiała. Najpierw on coś mówił, później, gdy Ciocia i sąsiadka już przyszły, Babcia zapominając, że jestem w domu
i wszystko słyszę, powiedziała: „Arabowie też zginęli”. To małe słówko „też” tak wiele dla mnie
znaczyło. „Przecież pan Michał i ja żyjemy, a więc to moi Rodzice zginęli. Zostałam sierotą” – pomyślałam.
   Byłam spokojna. Babcia, Ciocia i pani Bożenka myślały, że tego nie słyszałam. Rozmawiały,
lecz nie wiem, o czym. Bardzo cierpiałam. Wkrótce pani Bożenka poszła. Nie mówiłam
nic o tym, co usłyszałam. Po prostu do końca w to nie wierzyłam.
   Gdy Babcia i Ciocia położyły się spać, zostałam sama w cichym pokoju. Modliłam się
za Rodziców tak, jakby żyli. Nie wyobrażałam sobie życia bez Nich. „Może się przesłyszałam?.
Jutro na pewno dowiem się, gdzie są moi Najbliżsi”. Z tą nadzieją, zmęczona wszystkimi wrażeniami, zasnęłam.

                                                                    **************

   Rano, gdy się obudziłam, czułam się cudownie: byłam w domu z Babcią i Ciocią i nareszcie
nic mnie nie bolało.
   W tym dniu miała przyjść w odwiedziny pani Sosin (moja profesorka). Cieszyłam się, że ją
zobaczę. Nic nie zapowiadało, że będzie to najtragiczniejszy dzień w moim życiu.
   Zjadłam śniadanie. Przez chwilę byłam sama w pokoju. Wkrótce przyszła Babcia, usiadła przy mnie i powiedziała:

   - Musimy porozmawiać.
   - Słucham Babciu – odparłam.
   - Zostałyśmy tylko we dwie – rzekła i łzy zakręciły się Jej w oczach.
   - Wiem o tym.
   - Skąd?
   - Domyśliłam się.

   Choć wiadomość, którą przed chwilą usłyszałam, była tylko potwierdzeniem moich dotychczasowych niepokojów i tego, że wczoraj się nie przesłyszałam, to jednak czułam,
że jakaś część mojego życia została zamknięta. Nigdy nie zobaczę Rodziców. „Teraz już wiem,
gdzie Jesteście. Cały czas bałam się, że cierpicie bardziej niż ja. Tylko czy Jesteście szczęśliwi?”.
   Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Stało się bowiem coś dziwnego. Bardzo chciało mi się  płakać, lecz nie mogłam. Doznałam tak ogromnego szoku, że zabrakło mi łez.
   Do pokoju weszła Ciocia. Gdy zobaczyła, że nie płaczę, zapytała: „Bogusiu, skąd w Tobie tyle
siły?”. „Nie wiem, Ciociu” – odpowiedziałam przytłumionym głosem.
    Później, gdy na moment zostałam sama w pokoju, płakałam dosłownie parę minut. Łez tych
nie zapomnę do końca życia. Były bardzo gorące. Właśnie wtedy przypomniałam sobie,
że bałam się jechać do Iraku. Teraz znałam już przyczynę swojego lęku. „Gdybym posłuchała
głosu serca i nie pojechała do Iraku, Rodzice by żyli” – pomyślałam. Spowodowało to jeszcze
głębszy żal.
   Nie potrafię wyrazić tego, co działo się w mej duszy. Czułam ogromny smutek i tęsknotę
za Rodzicami. Mimo, że nie zobaczyłam Ich zaraz po wypadku w irackim szpitalu, ani
w samolocie, mimo wszystkich znaków, o których pisałam wcześniej, cały czas wierzyłam,
 że moi Najbliżsi żyją.
   Wkrótce przyszła pani Sosin. Babcia powiedziała jej, że już wiem o Rodzicach 
i że wszystkiego się domyślałam. Pani profesor też była tym trochę zaskoczona. Później oglądałyśmy zdjęcia z Iraku. Ja tylko pozornie w tym uczestniczyłam, bo myślami powędrowałam zupełnie gdzie indziej. Duchowo łączyłam się z Rodzicami. Widziałam
Ich w Pałacu ponad chmurami… Nie umiałam pogodzić z faktem , że Dwie Ukochane
Osoby nie żyją.

                                                        ************

   Jak wspomniałam wcześniej, przez pierwsze dni czułam, że sama sobie nie mogę sobie
poradzić. Bardzo potrzebowałam osoby, z którą mogłabym porozmawiać o tym, co się
 stało. Pomocną dłoń podała mi wtedy Ciocia.
     Wieczorem, Babcia kładła się spać, moja  Matka Chrzestna siedziała przy łóżku, na którym
leżałam i długo rozmawiałyśmy. Opowiadałam Jej o swoim lęku, jaki miałam przed wyjazdem
do Iraku i o tym, jak bardzo niepokoiłam się o Rodziców. Ciocia umiała słuchać. Okazała mi wtedy tyle ciepła i miłości. Bez Jej gorącego serca nie przeżyłbym tej tragedii, która na zawsze
odmieniła moje życie…
   Było mi bardzo ciężko i  smutno rozstawać się z Ciocią, gdy za kilka dni musiała jechać
do domu. Mimo, że codziennie dzwoniła, bardzo mi Jej brakowało.

                                                       *************

   W gipsie w domu leżałam sześć tygodni.Opiekowała się mną Babcia. Wiedziałam,
że jest Jej ciężko, a ja "uwięziona" w gipsowym pancerzu nie mogłam Jej w niczym pomóc.
   Przez cały ten czas przychodzili do mnie profesorowie. Miałam normalne lekcje.
Wtedy uczyłam się pamięciowo, bo w pozycji leżącej nie mogłam pisać.
   Odwiedzała mnie również Pani Doktór Należyty, znajomi i koleżanki.. Mimo
iż codziennie miałam gości, czas dłużył mi się nieznośnie. Chciałam jak najszybciej
jechać na zdjęcie gipsu.
   Wreszcie nadszedł dzień, w którym zabrano mnie do szpitala. Po zdjęciu gipsu
w "Stocerze" spędziłam cztery miesiące. Cieszyłam się bardzo, gdy pierwszy raz
po wypadku mogłam usiąść na wózku inwalidzkim i spędzić na nim parę godzin.
Z upływem czasu jeździłam na wózku po cały szpitalu.            
   Po raz trzeci uczyłam w życiu uczyłam się chodzić. Najpierw z asekuracją terapeutki
stałam w barierkach. Później miałam za zadanie przejść całą długość barierek. Kosztowało mnie to wiele wysiłku, bo wciąż byłam bardzo słaba i bolała mnie jeszcze trochę noga. Kiedy wreszcie udało mi się pokonać tę niewielką odległość, następnym etapem było chodzenie
przy balkoniku, który miał przymocowane kule pachowe. Poruszałam się przy nim również
z asekuracją terapeutki.
   Dzięki wspaniałej opiece lekarzy i systematycznej rehabilitacji nauczyłam się chodzić
Przy balkoniku (już takim bez kul) i dopiero wtedy wróciłam do domu. Starałam
się jak najszybciej usprawnić, aby móc pomagać Babci.
    Z uwagi na czteromiesięczną przerwę w nauce nie udało mi się nadrobić zaległości
w szkole. Za zgodą Dyrekcji mogłam powtórzyć trzecią klasę liceum.
   W 1992 roku zdałam matur. Odbywała się ona u mnie w domu
przed Komisją Egzaminacyjną oddelegowaną ze szkoły.
   W każdym etapie mojego życia spotykam się  z dużą  życzliwością ludzi. Myślę, że właśnie
to oraz częste pobyty w szpitalu i zetknięcie się z chorymi pomogło mi wybrać cel w życiu.
Marzę, by pomagać innym. Dlatego zaraz po maturze podjęłam naukę w Policealnym
Zaocznym Studium dla Pracowników Socjalnych w Konstancinie. Później
kontynuowałam naukę na Wydziale Pedagogiki Ogólnej na Uniwersytecie Warszawskim.
   Podsumowując moje rozważania stwierdzam, że człowiek niepełnosprawny
może wiele w życiu osiągnąć, jeśli naprawdę tego chce.
   Mimo wszystkich przeciwności losu, które opisałam, dzisiaj uśmiecham się do życia
i mówię mu głośno: "TAK".

                                                                       ***********          

   Autor: Bogna Kowalska














2 komentarze:

  1. Jak silny moze byc czlowiek.....Jak pokonac strach,bol i zaakceptowac....nasz los i przeznaczenie ..... Pani swiadectwo jest dowodem milosci i wiary , ale w Co ? Czym jest ta nasza osobista droga ,nasza misja,samospelnienie,to wiara w lepsze jutro pomimo przeciwnosci losu,bolu i licznych zawodow .Wiara w siebie i w cos Co nas popycha do przodu ....to instynkt i powolanie ale takze nasza wolna wola ,czyli my Sami.Czy wiesz juz Kim jestes ,dokad idziesz ...oto jest pytanie,chyba najwazniejsze w Twoim zyciu.
    Dziekuje za wspaniale swiadectwo Zycia Pani Bogno,moje glebokie wyrazy Sympathie i szacunku oraz przyjaznych wiatrow.
    Patryk

    OdpowiedzUsuń